piątek, 2 grudnia 2011

O Królowej Małgorzacie zerkającej z lodówki


93

„- Pij!
Małgorzacie zakręciło się w głowie, zachwiała się, ale puchar dotykał już jej warg, a czyjeś głosy – nie mogła się zorientować czyje – szeptały jej do uszu:
- Proszę się nie bać królowo... Proszę się nie bać, królowo, krew dawno już wsiąkła w ziemię. Tam, gdzie ją rozlano, dojrzewają już winne grona.”

Synchroniczności świata nie przestaną mnie bodaj zadziwiać. Jeden z ostatnich weekendów przypomniał mi o istnieniu pewnej magicznej księgi. Przypomnienie było dość inspirujące, na tyle, że kilka kolejnych dni upłynęło mi na wpatrywaniu się w jakże barwną jej ekranizację. Skończyłam i ze swą nieodłączną walizką wsiadłam do drugiego domu sponsorowanego przez PKP. Stację dalej naprzeciwko mnie usiadła dawno nie widziana znajoma. Trzymała właśnie tę księgę i zaczęła się rozwodzić nad przyczynami sięgnięcia po nią. Abstrahując na moment od książki, mam co jakiś czas wrażenie, że pewne idee bombardują mnie swoją obecnością, czy to przez osoby, przedmioty, obrazy i słowa, ciągle powracające i przypominające o swej obecności. Czasem aż strach otworzyć lodówkę. Też tak macie?

Ale wracając do meritum: „Mistrz i Małgorzata”. Czytana w liceum, nie z musu, a z chęci, jako, że na liście lektur obowiązkowych nie była. Znajomej z pociągu nie podejrzewałabym, że księga się jej spodoba (sama była zdziwiona), siebie, licealistki – katoliczki, również nie. Próbuję sobie przypomnieć, co takiego wówczas mnie w „Mistrzu...” urzekło. Magiczność świata przedstawionego na tle szarości trójwymiarowego miasta typowego modernizmu? Przemiana Małgorzaty w damę o szlachetnym sercu, dumie i odwadze by być wolną? Uroczy kot Behemot i szarmancki Woland, tak różni od obrazu smołą i siarką pachnącego? Cóż, nic z tego z perspektywy czasu nie wydaje się być przystające do obrazu mnie, który zapamiętałam, czy ideałów, które chciałam uczynić swoimi. Mogłabym tak dumać nad przeznaczeniem, ukutym przez tajemne siły, na które wpływu, mimo chęci, nie mamy, które wypełnić się musi. „Krew dawno już wsiąkła w ziemię. Tam, gdzie ją rozlano, dojrzewają już winne grona.” Nie bardzo skłonna jestem wierzyć w siedzących na szczytach gór tajemnych mistrzów, brodatych starców siedzących na chmurach, czy jakiekolwiek byty siedzące gdziekolwiek, których nie widziałam, nie słyszałam, nie dotknęłam. Niemniej synchroniczności i zadziwiająco spójne scenariusze, które wydawały się absurdalne na pierwszy rzut oka, wciąż wprawiają mnie w zdumienie.

To, co mnie w liceum urzekło w „Mistrzu i Małgorzacie” jest niestety nie do odtworzenia, jako, że pamięć krótka i wybiórcza. A co takiego widzę tam teraz... Jest to pejzaż wielowątkowy. Mogłabym pójść za wątkiem najbardziej widocznym, dotyczącym relacji między państwem a jednostką, wolnością słowa. Mogłabym pójść za nicią Wolanda, jako maestra dżentelmena, o iście rycerskich cechach. Mogłabym rozwodzić się nad granicami wyobraźni i problemem jej realności. Pójdę jednak tendencyjnie i jako kobieta poświęcę kilka zdań nad wychwaleniem kobiety. Małgorzata, która nauczyła się latać. Mieszczanka, jakich wiele, tkwiąca w bezpiecznym związku z bezpiecznym zapleczem materialnym. Jak wiele z nas śni o lataniu... jak niewiele ma odwagę wzlecieć ponad przeciętność, którą same sobie starannie budujemy, w którą dzień po dniu starannie staramy się wpasować i w końcu uczymy się wierzyć, że jest spełnieniem naszych marzeń. Co tak naprawdę jest iluzją? Bezpieczny schemat związku aż-śmierć-nas-nie-rozłączy z bonusem domu, samochodu i zestawu stereo, czy sen o tym, że bierzemy miotłę i przez komin wymykamy się ku księżycowi? Wolne, choć niepewne ile właściwie mil jest do księżyca i czy starczy nam siły, by tam dolecieć. Chyba między wierszami czuć, co uważam za iluzję. Dlatego pokochałam obraz Małgorzaty, jako realizacji tego szalonego potencjału, kobiety, która odważyła się być królową. Bułhakow świadomie, bądź nie, idealnie, jak dla mnie, zrównoważył szaleństwo z odpowiedzialnością, wolność z poczuciem obowiązku, radość z bólem. Królowa Małgorzata uczy się wyzwolenia z własnych granic, poczucia własnej wartości, uczy się wolności i dumy. I pięknie łączy to w jeden, spójny obraz z doświadczaniem bólu, niewygody, nudy i kilku innych, jakże istotnych dodatków do królowania. Królowanie nie polega li tylko na przyjemności, jakże łatwo o tym zapomnieć. Tym bardziej królowanie samemu sobie, nad samym sobą, nad swoim wyśnionym życiem.

„W ogóle niech mi będzie wolno poradzić pani, Małgorzato, niech się pani nigdy niczego nie boi. To rozsądne.” Nie bójmy się marzyć, śnić i wplątywać w niełatwe sytuacje. Nierozsądnie byłoby przespać życie. I tym optymistycznym truizmem...


93 93/93
A.

2 komentarze:

  1. Zaglądać częściej tu postanowiłem ;)

    zapraszam do siebie na skromne poczytunki
    http://perdurabo.blog.pl/

    93 93/93

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Nigdy nie patrzyłem na Małgorzatę w ten sposób. "Mistrz i Małgorzata", absolutny kanon, znam kilka osób uzaleznionych od tej książki i całkowicie rozumiem uzależnienie. Dopiero teraz przeczytałem ten wpis, dzięki.

    OdpowiedzUsuń