niedziela, 8 maja 2011

Księgi Bestii

93!

"Nikt z nas nie potrafi odczytać tekstu, nawet ja"

Sięgnęłam właśnie na półkę (wyłania się z tego bloga obrazek, jakobym nic innego nie czyniła) i wyciągnęłam pewną zakurzoną książkę. "Księgi Bestii czyli eseje filozoficzne Aleistera Crowleya". Wygląda koszmarnie. Przybrudzona, pognieciona, posklejana... czyli w sposób widoczny czytana a nie tylko przeczytana. Była to bowiem pierwsza książka wujka C w moim księgozbiorze. Trafiła tu z babskiej ciekawości.

W zasadzie historia jej trafienia jest podobna w swej wymowie do historii spotkania Crowleya przez Arnolda Crowthera. Jak to przeczytać możemy u Doreen Valiente w "Rebirth of Witchcraft", Crowther będąc dnia pewnego na imprezie, przedstawił się jako magik. Na co pewna prominentna pani z okrzykiem oburzenia spytała: "nie jesteś chyba tym okropnym człowiekiem?!". Arnold, mając zapewne w sobie nieźle rozwinięty pierwiastek kobieco-ciekawski, postanowił sprawdzić, za kogo został wzięty. Tak właśnie Arnold Crowther, iluzjonista poznał Aleistera Crowleya, maga. Następnie, pisząc już na zupełnym marginesie, poznał ze sobą Crowleya i Gardnera, co stanowi jeszcze barwniejszą opowieść.
 
Ale do rzeczy. Trzymając wspomnianą książkę zasiadłam na kanapie i zamiast sprawdzić to, co sprawdzić miałam, zatopiłam się we wspomnieniach. Było to kilka lat temu, kiedy usłyszałam wymawiane ze zgrozą nazwisko czarnego maga, okultysty, szarlatana, który pozbawił życia (sic!) tysiące niewinnych dzieci. Rozbudziło moją ciekawość, jakim to sposobem w XX wiecznej Europie pozwolono chodzić wolno wcielonemu diabłu. I sprawdziłam. Przeczytałam i zakochałam się. W poczuciu humoru, elokwencji, inteligencji, a przede wszystkim w wielkim sercu tego człowieka. Stał się jedną z jaśniejszych gwiazd na firmamencie nieba moich inspiracji.

Kontynuując te ekshibicjonistyczne zapiski, zaraz za esejami sięgnęłam naturalnie po inne dzieła sygnowane nazwiskiem A.C. Żadnej z nich (dostępnych wówczas w Polsce) nie zrozumiałam. Na czele z Liber AL vel Legis.  Była dziwna, obca, zupełnie niepodobna do czegokolwiek, co zdarzyło mi się czytać. Jednocześnie miała w sobie coś przyciągającego. Przeczytałam raz, drugi, trzeci, pięćdziesiąty i... odłożyłam do szafy na kilka lat, stwierdzając, że nijak nie rozumiem, co autor miał na myśli. Treść wyskoczyła sama, nieintencjonalnie, jednak w najbardziej adekwatnym momencie. Aż usłyszałam dźwięk kliknięcia, jakby śrubki wskoczyły na swoje miejsce i maszyna mogła ruszyć z miejsca. Był to zimny poranek grudniowy. Ciekawe gdzie bym teraz była, gdyby nie ten moment. I gdyby nie "Księgi Bestii", książka, od której zapaliło się moje niebo, dzięki której płonie teraz nieporównywalnie większą ilością gwiazd, moich własnych, prywatnych ludzi - inspiracji. Ciekawe, czy to przypadek, czy przeznaczenie...

"I nikt nie potrafi opatrzyć go komentarzem poza mną samym."

93 93/93
A.